Przed nami ogromne wyzwanie- jako cel zwiedzania postawiliśmy sobie zdobycie najwyższej półki skalnej w Europie. Choć wstyd się przyznać, prawdę mówiąc to nasza pierwsza wyprawa w góry. Jesteśmy tym faktem bardzo podekscytowani, lecz zarazem pełni obaw, jak będzie.
Z Lauvik przeprawiamy się promem do Oanes (81 NOK). Po drodze leje jak z cebra, kompletnie nic nie widać. Ściana deszczu ogranicza widoczność w samochodzie, jesteśmy poddenerwowani całą sytuacją. Przejechaliśmy ponad tyś. km, żeby zdobyć skalną kazalnicę, a tu taki pech. W końcu docieramy do parkingu przy Preikestolen i deszcz przestaje padać. Z parkingu widać turystów, pokonujących pierwsze odcinki trasy. Z niedowierzaniem obserwujemy ludzi wspinających się po zboczu góry, wygląda to przerażająco. Przez chwilę ogarnia nas zwątpienie, nie jesteśmy sami, mamy przecież małe dziecko. Jednak podejmujemy to ryzyko. Na pierwszych odcinkach droga nie jest wcale taka trudna, ale po ostatnim deszczu mokre kamienie stwarzają ryzyko poślizgnięcia i upadku. Po kilku minutach pojawiają się coraz bardziej strome podejścia- deszczowa woda przelewa się po kamieniach, pod nogami pojawiają się rwące potoki.
Kolejne odcinki nieco bardziej łagodne prowadzą przez bagienka po wyznaczonych mostkach. Zaraz potem zaczyna się najbardziej niebezpieczny fragment wspinaczki. Pojawia się bardzo stroma ściana usłana głazami, przez które musimy przebrnąć. Droga jest bardzo mozolna i niebezpieczna, niektórzy w drodze upadają. Dla nas jest to tym trudniejsze, że mamy ze sobą naszą 4 letnią córeczkę. Po około trzech godzinach docieramy na sam szczyt. Poprawa pogody, która nastąpiła w ciągu ostatnich godzin, rekompensuje nam ogromny wysiłek, jaki włożyliśmy we wspinaczkę. Z wysokości 605 m z Pulpit Rock (25m /25 m) rozpościera się urzekający widok na Lysefjorden. Pływające po nim promy i motorówki w zetknięciu z potęgą gór jawią się nam niczym mikroskopijne obiekty. Na półce robimy kilka fotek odpoczywamy godzinkę i ruszamy w drogę powrotną. Trwa ona już zdecydowanie krócej ponieważ schodzimy w dół. Strudzeni, a zarazem usatysfakcjonowani i szczęśliwi wracamy do Egersund na zasłużony wypoczynek.