W tym roku mija równe 10 lat, od momentu pierwszego pojawienia się w Norwegii. Ponieważ okrągłe rocznice zawsze należy uczcić, wobec czego tym razem pozwalamy sobie na coś więcej. Do tej pory udało nam się odkryć i poznać niemalże wszystkie najbardziej znane „perełki kraju Wikingów”, ale nie było jeszcze wisienki na torcie. No właśnie ta wisienka….
Planowana już kilka lat wcześniej, nigdy nie miała szansy na pełną realizację… Po pierwsze odległość, po drugie czas dojazdu, a po trzecie dość spory "wkład" finansowy….
Decyzja odkładana z roku na rok, zapadła jesienią 2016 roku. Zakupione bilety lotnicze były już tylko potwierdzeniem realizacji kolejnego z moich „norweskich” marzeń….
Data wylotu przypadła na 27.06.2017 r.
I znowu, jak co roku nadszedł czas planowania...
Ten okres przygotowań zawsze przybliża nas małymi kroczkami do celu….
Planując, szukając atrakcji, jedną nogą jesteśmy już prawie tam, na miejscu …
Choć wymaga to pewnego nakładu czasu, zawsze mamy satysfakcję, że potrafimy sami wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Z roku na rok, skład naszej grupy stale się powiększa. W tym roku jest nas ośmioro - ja, mój mąż Sebastian, nasi znajomi – Dorota i Robert, Małgosia, Tomek, Ela oraz Marek.
Nadejście magicznej daty w kalendarzu może oznaczać już tylko jedno ....
"Wow to już dziś! Lecimy na Lofoty, lecimy za koło podbiegunowe!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”.
Z góry chcę nadmienić, że podczas naszej tegorocznej dziewięciodniowej wyprawy, będziemy spali pod namiotami oraz na campingach, a co ciekawe zupełnie świadomie, będziemy korzystać ze wszystkich praktycznie dostępnych środków lokomocji….
A więc, ruszamy!